czwartek, 14 września 2017

Rozdział 39

Czy to zjawa? Duch? Halucynacje? Nie! To ja XD Ktoś się tego spodziewał? Bo ja na przykład nie XD

Oczami Percy’ego

            Poczułem niesamowitą ulgę, gdy zobaczyłem, co takiego zrobili Nico i Chloe. Podołali, wysłali Pana Czasu tam, gdzie na zawsze powinien zostać. Gdyby Hades wymyślił coś gorszego, jakieś miejsce, w którym dusze potępionych wręcz płonęły żywym ogniem oddałbym nerkę, aby umieścić tam Kronosa. Tartar wydawał mi się miejscem zdecydowanie zbyt łagodnym dla takiego potwora.
            Chwilowa ulga przerodziła się w jęk bólu. Z początku nie wiedziałem, że jęk należał do mnie. Słyszałem go, jakby z boku, jakbym patrzył na osobę cierpiącą, a nie dam doświadczał bólu. Jack, który stał niecałe pięć metrów ode mnie nie mógł powstrzymać najpodlejszego uśmiechu, jaki miałem nieprzyjemność ujrzeć na oczy.
              - Zatruta strzała – wsadził ręce do kieszeni. – Ups.
            Adrenalina działała cuda. Gdyby nie ona zwijałbym się z bólu już dawno i choć z całych sił starałem się nie krzyczeć nadszedł moment, że po prostu nie umiałem inaczej.
             - Percy, nie! – Prawdopodobnie był to głos Annabeth, lecz, co przerażało mnie najbardziej, nie mogłem stwierdzić tego całkowicie.
            Miałem chwilowe poczucie, że wygrywamy. Że Kronos został pokonany, więc cała wojna się zakończy, nikt więcej nie ucierpi. W całym tym szaleństwie najbardziej bolał mnie rozlew krwi niewinnych, najmłodszych z obozu. Pomimo białych strażników wezwanych przez Ann niektórym śmiercią nie dało się zapobiec.
            Słowa przepowiedni nie były sprecyzowane, a co za tym szło, mój los nie był przesądzony. Z tarczą? Na tarczy? Do domu wkroczy. Ciągle miałem szansę na walkę, ocalenie, pokonanie Jack’a.
Bo dopóki on żył, żyła też cała armia Kronosa. Osłabiona – to fakt. Bez lidera i największego przywódcy byli dziesięć razy słabsi, ale Jack miał moce, jego oczy wręcz błyszczały od nadmiaru energii. Chciał ją spożytkować w możliwie najgorszy sposób.
- Czuję, jak jego aura słabnie – damski głos zdawał się zaledwie szeptem.
Potrzebowałem wody. Nektaru. Ambrozji.
Pomocy.
- Słyszałem, że woda cię uzdrawia – Jack pojawił się tuż przede mną. Nie zdążyłem odnotować nawet faktu, że ruszył się z miejsca. – Szkoda, że wyparowała jakąś minutę temu. Życzę powodzenia w doczołganiu się do jeziora.
Kopniakiem w żebra pogrzebał moje szanse na ruszenie się choćby o centymetr.
Chciałbym się poszczycić, że w ostatnich chwilach egzystencji zachowałem choćby odrobinę godności. Podniosłem się, splunąłem wrogowi w twarz, a później padłem z twarzą zwróconą w stronę Olimpu. Cóż. Prawda była zgoła inna. Trucizna spętała moje myśli. Zawładnęła każdym mięśniem. Czułem, jak przedzierała się wprost do serca, aby wreszcie zatrzymać jego bicie.

Oczami Annabeth

Byłam zmęczona i osłabiona. Ziemia ciągnęła mnie ku sobie, abym położyła się chociaż na moment i odpoczęła. Wykorzystywałam całą energię na trzymanie w ryzach upiornych żołnierzy, raz po raz odpierałam atak wroga, ale dopiero widok Percy’ego wijącego się z bólu u stóp Jack’a odebrał mi chęci do życia.
Nie umiałam się przyznać sama przed sobą do najstraszniejszej rzeczy. Wiedziałam, że tak będzie. Złączenie kamieni dało mi moc wyczuwania, gdy nić czyjegoś życia zaczyna się urywać. Nić Percy’ego już od jakiegoś czasu wyraźnie się nadwyrężała, aby teraz dać się całkowicie rozerwać.
Mimo wszystko nie byłam na to gotowa. Nie on, nie mój Glonomóżdżek. Nie dzisiaj, nie tutaj, nie tak.
Mogłam wymienić milion powodów, dla których Hades powinien zostawić go przy życiu. I to dało mi niezłego kopa do działania.
- Ty! – wrzasnęłam w kierunku Jack’a.
Stworzył wokół siebie  i Percy’ego dziwne pole, którego pozostali herosi nie mogli przekroczyć. Chcieli biec na pomoc przyjacielowi, lecz nie mieli takiej możliwości. Oni nie. Ja tak. Byle palant nie powstrzyma mnie przed ochroną człowieka, któremu oddałam własne serce.
Chwilowe zagubienie armii wroga po stracie lidera znikało. Dostrzegli tryumfującego Jack’a, a to wystarczyło im za zachętę do dalszego mordu. Thalia widząc, że nie na wiele zda się przy Jack’u ruszyła do dalszej walki. Siekała przeciwników jak mistrzyni.
Nico wraz z Chloe mieli natomiast plan.
- W połowie jest już po drugiej stronie – powiedział Nico łapiąc moje spojrzenie. – Możemy go powstrzymywać, ale nie za długo. Większość siły wykorzystaliśmy na wysłanie Kronosa do Tartaru.
Chloe zachwiała się na nogach potwierdzając jego słowa. Z nosa leciała jej krew, ale zbytnio się tym nie przejmowała.
- Rozumiem. Kupcie mi tyle czasu, ile będziecie w stanie – zacisnęłam ręce na sztylecie.
- Annabeth, kochanie – Jack zmrużył oczy widząc, co zamierzałam. – Nie jesteś w stanie nic tu zdziałać. To moja wojna. I to ja wygram, nie widzisz tego? Nie potrzebuję Kronosa. Percy to urodzony przywódca, każdy w tym cholernym obozie chce być taki jak on, biorą go za wzór. Jak myślisz, co się stanie z zapałem twoich małych żołnierzyków, gdy ich autorytet zginie na ich oczach jak zwykły śmieć, co?
Bawiła go ta sytuacja. Napawał się rychłym zwycięstwem, a patrzenie na moją wściekłość i bezradność była niczym miód na jego serce. O ile w ogóle je miał.
Gdy obozowicze dowiedzą się o śmierci Percy’ego rozpęta się panika. To on ich zawsze prowadził do walki, stał na czele, uczył walczyć i zwyciężać. Gdy umrze najsilniejszy wszyscy innie stracą sens walki, stwierdzą, że i tak są już straceni.
Ale on jeszcze nie umarł. Wciąż żył, a Nico i Chloe dokładali wszelkich starań, aby ten stan rzeczy utrzymać.
- Wyzywam cię na pojedynek, Jack. Na śmierć i życie. Jeśli wygrasz poddamy się, wszyscy. Jeśli ja wygram twoje wojska wycofają się i nigdy więcej nie wrócą. Na czas pojedynku obie armie zawieszą broń.
Biali i czarni wojownicy zatrzymali się jak na zawołanie. Obrócili spojrzenia wprost na mnie. Jack uniósł brew wyraźnie rozbawiony i zadowolony moim pomysłem.
- Podnoszę rękawicę, Annabeth Chase. Ale Percy zostanie na neutralnym gruncie. Nie dotknie go żadna armia, do czasu zwycięstwa. Przyjmujesz warunek?
Jeśli przyjmę Percy nie otrzyma pomocy. Walka będzie musiała toczyć się szybko, nie mogłam sobie pozwolić na błąd. Nie, gdy w grę wchodziło jego życie. I nie mogę nie przyjąć tego warunku. Chciałam najmniej krwawego rozwiązania, obozowicze dość się wycierpieli.

- Przyjmuję.


***
No dzień dobry wszystkim. Przybywam z rozdziałem 39! 1,5 roku nieobecności, wow. Szmat czasu. Pofolgowałam sobie, nie ma co. Ale jak już wena wróciła, przybył nieoczekiwany zapał i chęci to musiałam to wykorzystać! Ta historia jeszcze będzie miała swój koniec, zobaczycie :) Ja wierzę w to mocno!
Przy okazji (bo właśnie to wydarzenie pchnęło mnie do napisania tego rozdziału). Byłam dzisiaj w Jaśle na rozstrzygnięciu konkursu literackiego. Może ktoś z was też był? Albo brał udział? Nawet jeśli nie to bardzo serdecznie zachęcam, słyszałam, że następna edycja ma ruszyć lada chwila :)
+ wiem, na wattpadzie też sobie folguję jak jakaś pierdoła. Pojawiam się i znikam, ale głównie to znikam. Miałam nadrobić rozdziały i co? Lipa. Przepraszam, naprawdę. Nie mam się już jak tłumaczyć, ale wszystkie wasze komentarze czytam, gwiazdki i dodania do list widzę i doceniam. Nigdy nie wiecie i w sumie ja też nie wiem, która taka gwiazdka lub komentarz pcha mnie do napisania czegoś ;) Chyba potrzebuję jakiegoś silnego bodźca, bo inaczej to jakaś porażka ze mną XD To chyba tyle.
xoxo ;*
Meggi