Moim, szarym jak burzowe chmury, oczom ukazał się zespół ratunkowy pod dowództwem Glonomóżdżka. Stali jak wryci z rękoma związanymi za plecami. "Czemu oni się nie ruszają, czemu nic nie robią?" Percy wzrokiem pokazał mi drzwi. Drżąc, odchyliłam je. Stali tam poddani Jack'a, czyli nasi byli obozowicze. Dziwne, że nie zaczęli z nimi walczyć, ale to pewnie pomysł syna Posejdona. Nie chcieli wszczynać alarmu dopóki nie będzie większej konieczności. Gdy mnie ujrzeli lekko drgnęli, zastanowili się, co moją zrobić. Po chwili przemyśleń pokłonili mi się. Trochę zgłupiałam, ale dygnęłam jak jakaś dama dworu. Oni nie wiedzą, że mam z tym coś wspólnego. Postanowiłam dalej udawać kretynkę, co wcale nie przychodziło mi z łatwością. Jak ma się taki mózg trudno przestać go używać.
- Co tu się wyrabia? Czy ktoś mi to wyjaśni? - Patrzyłam groźnie na tych debili. Mój ton mówił " Jestem rozkapryszonym herosem, nie zadzieraj ze mną". Kątem oka dostrzegłam jak przyjaciele bacznie przyglądają się moim poczynaniom. Chyba nie za bardzo wiedzą, o co tu chodzi.
- Annabeth... Yyy... To znaczy miłościwa Pani. Ci tutaj przybyli, aby zniweczyć plany generała. My, jako wierni słudzy, nie możemy na to pozwolić. A nie mamy pojęcia, co z nimi zrobić - Chris. Syn Aresa. Pamięta mnie. Jakim cudem zgodził się służyć Kronosowi? Przecież był taki dobry, pomagał innym. Różnił się od swojego rodzeństwa. Nie rwał się do walki, nie wyzywał wszystkich. Chciał żyć w zgodzie. Jak to mogło się tak nagle zmienić? Patrzył na mnie poważnie. Widziałam jednak w jego oczach smutek, żal, ból. Mimo wspomnień na jego temat, nie mogłam się zdradzić.
- Macie szczęście, że tu jestem misiaczki. Niezła zdobycz - mówiłam głosem, prawie że królowej, dotykając twarzy Percy'ego. Rozczochrałam mu czuprynę, po czym odwracając się plecami do Chrisa, puściłam oko do syna Posejdona. Thalia i Nico nic nie widzieli, ale może i lepiej. Grover dzięki łączu i tak wszystko wiedział. - Ja już wiem, co z nimi zrobię. Dajcie mi mój kochany sztylet - Chris posłusznie zdjął broń z półki i podał mi ją - A wy idźcie stąd. Nie chcę świadków - Nawet nie mruknęli, po prostu wyszli.
Zamknęli drzwi, a ja szybko i po cichu przekręciłam klucz. Żeby niczego się nie domyślili krzyknęłam:
- Ty będziesz pierwszy! - Patrzyłam na zdezorientowanego syna Hadesa. Czułam, że się bał. Gdyby chciał walczyć już dawno by to zrobił. On nie bał się, że ja mu coś zrobię. Bał się, że to on może mi coś zrobić. Szepnęłam mu do ucha, żeby zaczął krzyczeć.
- Nigdy nie usłyszysz mojego krzyku - głupek. Jacy faceci się niedomyślni!
- No krzycz, już - powiedział ostro Percy.
- Sam sobie krzycz! - Nico nie dawał za wygraną.
- Aaaaa! Tylko nie moje palce! Miej litość! - Glonomóżdżek był bardzo przekonujący. Dodał cicho - Tak to się robi w Nowym Yorku.
Rozwiązałam ich tłumacząc niewtajemniczonym, co właściwie przed chwilą miało miejsce. Skarciłam syna Hadesa za nieposłuszeństwo, na co on odpowiedział szerokim, łobuzerskim uśmiechem. Muszę przyznać, że Nico stał się doroślejszy, zmężniał, jest przystojniejszy niż zaledwie rok temu. Widać, że trochę przypakował. Na szczęście nie zmienił stylu, czarny mu pasuje. Przyłapałam się na zbyt długim "obczajaniu" dziecka Podziemia. On też to zauważył, ale nie speszył się. Też mierzył mnie wzrokiem, doskonale się przy tym bawiąc.
Oczami Percy'ego
Aha, nie za bardzo rozumiem, czemu oni się na siebie patrzą. TAK na siebie patrzą. Czy Nico nie ma nic do roboty?! Najpierw flirtuje z Thalią, teraz z Annabeth. Niech już się zdecyduje i da spokój Ann!
- Może uciekajmy...? - Delikatna aluzja, żeby nie robili do siebie maślanych oczu. Córka Zeusa też zauważyła tą chemię, która opanowała pomieszczenie i wyraźnie posmutniała.
- Tak, tak - Annabeth otrząsnęła się z zamyślenia -Racja. Okno, szybko.
Oczami Annabeth
- Nie spiesz się tak. Nie poczekasz na mojego braciszka? - Obróciła się z przerażeniem w stronę, z której dochodził głos. Dawno się tak nie bałam. Naprawdę. Ujrzałam Johna opartego o framugę. Przepraszam bardzo, ale jak on wszedł do środka skoro zamknęłam drzwi. Nawet nie słyszałam jak je otwierał!
- Czemu się tak dziwisz? Nic o mnie nie wiesz. To mój budynek i ja tu ustalam zasady - chłodny ton. Nieprzyjemna mina. Gorzej być nie mogło.
Oczami Percy'ego
To ten głos. Ten spokojny, ale jednocześnie budzący respekt. Widziałem miny przyjaciół. Strach wdarł się do ich umysłów, tak samo jak u mnie.
- Jack, to nie tak jak myślisz - córka Ateny chciała jakoś wybrnąć, chciała nas ratować.
- Nie tak jak myślę? Ty nawet nie masz pojęcia, co ja teraz myślę! Zabawne. Starasz się być taka dobra, uczciwa. A tu proszę, kłamiesz jak z nut, oszukujesz. Mamy więcej wspólnego niż ci się wydaje. Powiedz, słonko, jak udało ci się zniwelować działanie mojego napoju, hmmm? - Rozczarowanie, zdrada, niewyobrażalny smutek. Taki miał ton głosu, a spojrzenie pełne bólu mówiło wszystko. Tuż za jego plecami szyderczo śmiał się ten, który przyszedł tu pierwszy. To pewnie ten, którego Ann poznała rano.
- To było do przewidzenia. Nigdy nic ci nie wychodzi. I co teraz zrobisz? Już raz spróbowałeś zmusić ją by cię kochała, a co wymyślisz teraz? - cały czas się śmiał.
- Daj spokój John. Nie czas na twoje docinki - wysyczał Jack. Nie miałem najmniejszej ochoty czekać aż skończą braterskie zaczepki. Mrugnąłem do Mądralińskiej trzy razy. Ćwiczyliśmy to kiedyś w obozie, ale nie sądziłem, że może się przydać. Na szczęscie zrozumiała. W końcu sama to wymyśliła. Zrobiłem to samo w kierunku Nico i Thalii, chyba też załapali. Grover wiedział, co myślę, więc darowałem sobie dawanie mu znaków.
- Braciszku, oni chcą ci uciec - starszy, widząc nasze zdziwione miny uśmiechnął się jeszcze bardziej. A myślałem, że już bardziej się nie da.
- Jak ty to robisz? - zapytała Ann.
- Taka mądra i nie wie? - Dziewczyna zrobiła groźną minę. Wiedziałem, że już czas na ucieczkę. Postanowiłem działać, liczyłem, że zrozumieją i zrobią to, co ja. "Dobry pomysł, działaj" usłyszałem w głowie głos Grovera.
- Teraz! Okno! - Krzyknąłem rzucając w stronę wroga jeden z gadżetów Beckendorfa, który uprzednio wyjąłem z kieszeni. To było coś w rodzaju bomby dymnej. Podczas naszej pamiętnej zeszłorocznej misji, Charles tłumaczył mi zastosowanie niektórych z jego wynalazków.
Wszyscy ruszyli jak z procy. Ćwiczenia w obozie jednak się przydają. Zagwizdałem najgłośniej jak tylko umiałem. Musiał usłyszeć, musiał nam pomóc.
- Skoczcie! Szybko! - Nie zadawali pytań.
Thalia wyskoczyła jako pierwsza, tuż za nią syn Hadesa. Nie słyszałem odgłosów ciał nastolatków uderzających o chodnik. To dobry znak. Przepuściłem Annabeth, żeby mieć pewność, że jej się uda. Chciałem to zrobić jako ostatni. Tak jak kapitan, który jako ostatni opuszcza tonący statek. To była moja powinność.
Dziewczyna wzięła rozbieg i rzuciła się w stronę okna. Prawie by jej się udało, gdyby nie John. Złapał ją za nogę. Nie rozumiem jak mu się to udało. Przecież stałem tuż obok, pilnowałem. Annabeth uderzyła o posadzkę.
***
Hej, hej <3
Jestem z nowym rozdziałem :D Z długością chyba może być... Powiem, że podoba mi się, jako jeden z nielicznych x ddd A wy co myślicie? Małgosia zaakceptowała, więc musi być fajny <3
Poproszę o komentarze miśki. I zostawiajcie swoje linki. Nanananana *.*
Nie obiecuję kiedy dodam następny rozdział, ale już biorę się za pisanie. Oczekujcie :D
Wasza Meggi *.*