Miał to być najdłuższy i najlepszy rozdział jaki napisałam... Jedno na pewno się zgadza :D
Oczami Thalii
- Co to znaczy, że wiesz wszystko? - zapytał nerwowo Percy. Wystarczy, że tylko pojawił się w obecności Nicole, a już podniósł mi ciśnienie. Bo tak właściwie, co on z nią robi? Powinien trzymać się z daleka od tej wiedźmy, w szczególności, iż zła aura bije od niej na kilometr.
- Po pierwsze, nie wtrącaj się Glonie. Po drugie, Nicole pracuje dla Kronosa - los pięknie sprawił, że przy tych słowach obecni byli wszyscy, chyba wszyscy, zrobiło się małe zamieszanie, grupowi.
- Wow, a powinno mnie to zdziwić - wtrąciła się Annabeth, która wcale nie wyglądała, jakby to była dla niej jakaś nowość.
Obok niej stał Nico. On to akurat miał nieziemską minę. Żałowałam, że nie posiadam przy sobie telefonu. Jednak Percy pobił rekord w zaskoczonych/zawiedzionych/wstrząśniętych wyrazach twarzy, jakie ktokolwiek kiedykolwiek widział. Naprawdę. Wyglądał jakby ktoś dał mu z liścia przy okazji karmiąc syropem z cebuli.
- Thalia, mogłabyś... rozwinąć swoją wypowiedź? - mówił powoli, uświadamiając sobie coś przy tych słowach.
-A więc. Nasza słodka Nicole, ma do wykonania zadanie. Zadanie zlecone przez Jego Wysokość Natrętnego Kronosa. I w tym celu zmuszona była do kradzieży pewnego miecza. Chyba wiesz, co mam na myśli?
Właściwie to nie byłam pewna, czy już zdążyła ukraść jego miecz. Ale wiedziałam, że ma to zrobić. Ten idiota Jack myślał, że przez ściany nic nie słychać.
- Masz na to jakieś dowody? - Chejron jak zwykle starał się być rozsądny. - Nie możemy być pewni, co do winy Nicole, jeśli nic tego nie potwierdzi. - Wyjaśnił.
- Dowody, hmmm. Percy chcesz coś powiedzieć? - zwróciłam się w kierunku Glona, który dalej wyglądał, jakby właśnie poraził go prąd.
- Mój miecz zniknął, chociaż miał zawsze do mnie wracać. Podejrzewałem kilka osób, ale Nicole nie była w tej grupie. - popatrzył na córkę Apolla wzrokiem wyszkolonego mordercy.
Nicole nie odezwała się słowem. Nie wydała z siebie nawet najmniejszego dźwięku od pewnego czasu. O poruszeniu się też nie było mowy. Zastanawiałam się czy dalej oddycha, czy może postanowiła sama się udusić.
- Jesteś świadoma tego, co zrobiłaś? - Krzyknął zdenerwowany. W takim stanie to ja go jeszcze nie widziałam. Tu chyba nie chodziło o jego magiczny długopis.
- Jaa..jaa. Przepraszam... To nie jest tak jak wszyscy myślą. - zaczęła się nieudolnie tłumaczyć.
- Może powiesz wreszcie, jak jest naprawdę? - Annabeth już nie była w stanie wytrzymać tego napięcia. - Chciałabym upewnić się, czy ktoś nakrzyczał na mnie, choć miałam rację - powiedziała sarkastycznie i tonem zupełnie do niej niepodobnym.
- Wykonuję rozkazy Kronosa, ponieważ on porwał mojego brata. Muszę przynieść mu ten cholerny miecz, inaczej on go zabije - łzy napłynęły jej do oczu.
Wyglądała żałośnie. Nie powinno robić się takich scen jak ludzie patrzą. Annabeth rzuciła gniewne spojrzenie Percy'emu, za to on popatrzył na nią błagalnie.
- Łżesz. Ty nie masz brata - powiedziałam jej prosto w twarz.
- A co ty możesz o mnie wiedzieć?! Mam brata, młodszego. Nie jest herosem, dlatego nie poradzi sobie z żadnym potworem - odparła popadając w histerię.
- Ty serio nie wiesz? Nigdy nie miałaś brata, nigdy. Jesteś cholerną jedynaczką. Czyli wychodzi na to, że Jack wie więcej o twojej rodzinie, niż ty. - Ostatni komentarz mogłam sobie darować.
- Czekajcie. Chyba wiem, co się tu dzieje. Miałam sen, w którym pokazany był brat Nicole. A co jeśli Kronos chciał, żebym w to uwierzyła? Żebym myślała, że robi to dla niego? Może to samo zrobił tobie - Annabeth podeszła do córki Apolla - Kazał ci myśleć, że nie jesteś sama. Chciał, byś myślała, ze robisz dobrze i żebyś w ogóle coś dla niego zrobiła.
- To jest... genialne - podsumował Percy. Chyba chciał się podlizać Ann.
- Nie, nie, nie.. - ten stan bez problemu można nazwać szokiem. - Ja go znam od zawsze... Colin to mój mały braciszek... - Zaczęła szybko mrugać, ręce trzęsły jej się jak galareta, a ona płakała i płakała.
Annabeth objęła ją ramieniem i gdy tylko Nicole przestała się opierać, mocno ją przytuliła. Jakże słodko. Kompletnie nie mój klimat. Ale ja również to zrobiłam.
Oczami Percy'ego
- Fajnie, że to sobie wyjaśniliśmy. Mamy jeszcze kilka spraw do omówienia, wiecie? - Nico wskazał na Chloe, która była trochę zmieszana całą zaistniałą sytuacją.
- To będzie musiało chwilę poczekać - odparłem.
Było mi tak bardzo wstyd. Jak jeszcze nigdy w życiu. Zerwałem z Annabeth tylko dlatego, że uwierzyłem w niewinność Nicole. Jak widać pozory mogą mylić. Nie pozostało mi nic innego jak grzecznie przeprosić moją ukochaną i mieć nadzieję, że a) wybaczy mi b) nie zabije mnie.
Złapałem Ann za rękę i wyprowadziłem z pomieszczenia, w którym atmosfera była już prawie nie do zniesienia. Zaczerpnąłem świeżego powietrza. Moje płuca bardzo tego potrzebowały.
- Głupio ci teraz, prawda? - zaczęła córka bogini mądrości. Owszem było mi głupio.
- Ja... właściwie to nie wiem, co we mnie wstąpiło... Nigdy mnie nie okłamałaś...Bo nie okłamałaś? - Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Nie, nie okłamałam. A ty głupi jeszcze miałeś czelność powiedzieć mi, ze ona mogłaby być twoją dziewczyną! - Wykrzyczała. A mnie zatkało. - Wiesz co, jesteś skończonym idiotą.
- Co? - zdziwiłem się.
- Nie przerywaj, jak na ciebie krzyczę. Żeby olać swoją dziewczynę w takim momencie - kontynuowała swój wywód. I miała rację. Jak zawsze. Do tego machała zamaszyście rękoma trafiając mnie od czasu do czasu w tors.. - Musisz być bardziej odpowiedzialny, dojrzały...
Tego było już za wiele. Zasłużyłem sobie na wysłuchanie tego wszystkiego, to prawda. Ale postanowiłem w efektowny sposób zakończyć to show. Chwyciłem Annabeth w talii i pocałowałem. Kompletnie się tego nie spodziewała. Mimo wszystko odwzajemniła pocałunek. Gdy na nią spojrzałem, jej oczy się śmiały, a ona wyglądała na szczęśliwą.
- Zaraz..."w takim momencie"? - dopiero teraz mój mózg przetworzył wszelkie informacje.
- Bo jest coś o czym musisz wiedzieć.- Zaczęła jąkając się. To nie było do niej podobne. Ostatnio w sumie zaczęła zachowywać się trochę... inaczej.
- Coś się stało? Dlatego byłaś w szpitalu? - zmartwiłem się.
- Poniekąd dlatego. Percy. - uśmiechnęła się - Glonomóżdżku. Niedługo zostaniemy rodzicami.
Chwilę zajęło mi załapanie tego zdania.
Jeszcze chwilę...
- Serio? - Tak, tylko na tyle było mnie stać.
- Nie cieszysz się? - Zapytała ze smutkiem w głosie.
- Ależ oczywiście, że się cieszę! Ann, będziemy mieli dziecko. Dziecko! To najlepsza wiadomość w całym moim życiu - Nie mogłem pohamować napadu euforii. Nie wiedziałem jak się zachować. Miałem już w głowie milion pomysłów, jak będzie wyglądać nasze dalsze życie. Jak będziemy jeździć na wspólne wakacje i to wesołego miasteczka, i na lody, i jak będziemy odwiedzać moją mamę w weekendy, i jak nasze dziecko pierwszy raz będzie jeździć na rowerze...
Objąłem Ann najmocniej jak tylko umiałem. Zauważyłem, że po jej policzku spływa pojedyńcza łza.
- Też już nie możesz się doczekać? - W odpowiedzi pocałowała mnie.
- Ale nie mówmy jeszcze nikomu. Wie tylko Will - oznajmiła łapiąc mnie za rękę i prowadząc z powrotem do Wielkiego Domu.
Oczami Nico
- O, nareszcie jesteście - rzuciłem Annabeth pytające spojrzenie. Jej uśmiech sprawił, że kamień spadł mi z serca. Nie mógłbym patrzeć jak cierpi.
Wszyscy usiedli na swoich miejscach, wreszcie, a ja mogłem zacząć naradę.
- Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać - to chyba dobre rozpoczęcie - Przedstawiam wam Chloe. Jest córką Hadesa.
- O Aresie, jeszcze jedna - westchnęła pogardliwie Clarisse. Postanowiłem zignorować tę uwagę i nie zabić grupowej.
- Chloe przemyciła broń z Olimpu. A za niedługo pewien wariat wykorzysta ją by zmieść ten Obóz z powierzchni ziemii, więc jak raz mogłabyś nie komentować? Dziękuję - Thalia chyba nie wytrzymała napięcia. Ale było to skuteczne posunięcie. Clarisse już się nie odezwała.
Opowiedziałem całą historię, z najmniejszymi szczegółami. Jak raz nikt mi nie przerwał. Siedzieli w ciszy, coraz bardziej otwierając oczy ze zdumienia. Zaraz po moim wyjaśnieniu, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdujemy, Thalia postanowiła wszystkim dokopać i sprawić, żeby ich oczy turlały się po podłodze. Zaczęła mówić o planach Jack'a i jego aroganckiego brata Johna, o zagładzie większości świata i o sposobie w jaki ci dwaj mogą zostać unicestwieni. Przypomniała także wszystkim pierwszą przepowiednię.
Dziecię Ateny utraci swój cud,
Lecz do stóp jej padnie cały ich lud.
Światłość i ciemność swe siły połączy
Za sową i morzem do boju podąży.
Biel jest początkiem, czerń zaś skończeniem,
W grobowcu złożeni z miłosnym przyrzeczeniem
Jak wiadomo, pierwsze zdanie już się spełniło. Ale jako, iż nie spotkaliśmy się tu by omawiać jakieś delfickie przepowiednie, zaczęliśmy rozmawiać o sposobie, w jaki zamierzamy walczyć przeciwko nadciągającym zagrożeniom. Oddałem głos Clarisse, która właśnie zabijała mnie wzrokiem.
Oczami Annabeth
Spoglądałam nerwowo na ogrąły zegar wiszący na ścianie. Jack powiedział, że jeśli do godziny siedemnastej nie odezwę się do niego, nie będzie miał wyboru. Nie do końca wiem, co miał na myśli, ale mój czas właśnie mijał.
Dwie minuty
Minuta
Tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tik tak tak tak tak
Nie mogłam się zgodzić, po prostu nie mogłam. Obiecał, że jeśli przystąpie do jego Wielkiej i Potężnej Armii Zniszczenia utrzyma mnie przy życiu. A moich przyjacioł zabije w mniej brutalny sposób. Miałam być jego "tajną bronią", chciał aby przepowiednia zaświeciła się pozytywnym światełkiem w jego kierunku.
- Annabeth, znasz się na strategii. Pomóż może trochę - zerwałam się jak poparzona na dźwięk swojego imienia.
- Och, jasne. - Nie miałam pojęcia o co chodzi, ale kontynuowałam - Musimy postawić sobie za cel jak najdłuższe utrzymanie poszczególnych pozycji i dopiero, gdy będzie to konieczne wyruszyć do bezpośredniej walki - wydawało mi się to dobrym planem.
- Możemy ...- w podważaniu mojej decyzji przerwał Clarisse jeden z braci Hood, który wleciał jak strzała do pomieszczenia.
- Mamy problem, bardzo duży problem - tylko tyle był w stanie wyrzucić z siebie. Złapał się za kolana i zaczął sapać.
- Wysłów się wreszcie! - warknęła córka Aresa.
- Zbliża się do nas jakaś armia, z sierpem na flagach - gdy tylko to przekazał, od razu wybiegł, alby zwołać obozowiczów.
Nie dobrze. Wręcz fatalnie.
- Zaczęło się - wyszeptała Nicole, która została na naradzie. - Zaczęli wcześniej. Dużo wcześniej.
- Idę zebrać ludzi, ruszać się matoły!- Clarisse przejęła kontrolę.
Wybiegłam pod bramę obozu, aby zobaczyć, kto stoi na czele.
Jack.
Uśmiechnął się w ten swój zadziorny sposób na mój widok. Zauważył to także Percy, który stanął obok mnie. Zacisnął pięści i aż poczerwieniał ze złości.
- Czas minął - krzyknął Jack zatrzymując się ze sto metrów od bramy.
***
Dramatyczne zakończenie xddd
Spięłam się i rozdział jest długi ^^
Ej Nessi - czekam na śmierć Nicole, która do mnie jeszcze nie doszła :D
Musiałam sięgnąć aż do 12 rozdziału, aby odkopać tę przepowiednie xd
Buziaczki ;*
Meggi