- Jestem już. - Powiedziałem lekko zniecierpliwiony.
- No przecież cię widzę, synu. Musisz jeszcze chwilę poczekać - jak raz Hades wydał mi się wyjątkowo miły.
Pan Podziemi rozsiadł się wygodnie na swoim czarnym tronie i przeglądał jakieś księgi. Persefony nie było u jego boku. Na moje szczęście. Nie chcąc stać jak jakiś kołek na środku sali tronowej, podszedłem pod ścianę - równie czarną jak cała reszta pomieszczenia i usiadłem na zimnych kafelkach, w kolorze czarnym, oczywiście.
Cisza odbijała się echem po wszystkich czterech ścianach.
Oparłem głowę o kolana i zacząłem zastanawiać się nad dosyć ciekawym zjawiskiem, którymi były oczy Annabeth. Do tej pory zatracałem się w nich za każdym razem jak rozmawialiśmy, czy tylko rzucaliśmy sobie spojrzenia, a teraz one aż hipnotyzują, przekazują energię. Niekoniecznie dobrą. Jedynym logicznym wytłumaczeniem koloru oczu Ann były kamienie. Jedno oko czarne niosło ze sobą zło, strach, ból, nienawiść, a drugie, białe, dobro, wolność i miłość. Czyli Annabeth jest teraz nimi jednocześnie. Jeżeli czerń w niej wygra, a niech bogowie do tego nie dopuszczą, będzie siać zło i całkiem możliwe, że przyłączy się do Jack'a. Chyba że przestanie nosić przy sobie te cholerne kamienie...
- Nico, słyszysz mnie? - Zagrzmiał głos Hadesa.
- Co? - nic głupszego nie mogłem palnąć. Ojciec westchnął głośno, przewalił oczami i powtórzył.
- Pytałem, czy kontaktowała się z tobą Thalia. Bo nie myśl sobie, że nie wiem nad czym kiedyś rozmawialiście. - Podniósł brwi do góry i wpatrywał się we mnie tymi swoimi czarnymi jak węgiel oczami. Czułem, że właśnie przewierca moją duszę.
- Niby skąd możesz to wiedzieć? - Dopiero po chwili ogarnąłem się, że rozmawiam z bogiem. Dziwne by było, gdyby tego nie wiedział. - Dobra, nieważne. Skoro wiesz to, to wiesz również, że się nie zgodziłem, a ona przysięgała na Styks, że tego nie zrobi.
Hades poważnie zastanowił się nad moimi słowami, oparł rękę o kolano, gładził palcami podbródek i myślał.
- W takim razie powinna już nie żyć - powiedział obojętnie - a zupełnie na taką nie wygląda.
- Skoro żyje to nie zrobiła tego! -Przełknąłem głośno ślinę i czekałem na jego reakcję. Ponownie westchnął.
- Zeus już tu był. Rozmawiał ze mną i z Posejdonem. Przekonaliśmy go, że to jeszcze nie czas na drastyczne środki. Ale długo nie ukryjemy tego, że boska broń znika. Broń kuta na Olimpie! Synu, czy ty masz pojęcie, co to znaczy dla świata ludzi?
- Ale broń bogów nie robi krzywdy śmiertelnikom! - Krzyknąłem.
- Nie, to niebiański spiż nie robi im krzywdy. Broń Zeusa zabija każdego. A twoja przyjaciółka ją kradnie! - Ryknął tak głośno, że na pewno słyszeli to w Obozie. - Więc powiedz mi, jak to możliwe, że ona dalej żyje!
- Bo nie ona ją kradnie! Czy jesteś za głupi, żeby to zrozumieć? - Od razu pożałowałem tych słów. Cała sala pociemniała, a ja poczułem odór śmierci.
- Uważaj na słowa dzieciaku. Obaj wiemy, że tylko dziecko Wielkiej Trójki może dotknąć się tak potężnej broni. Percy'ego Posejdon ma cały czas na oku i udowodnił, że to nie on. Ciebie nie było tutaj w tym czasie i poręczyłem, że to nie ty. Nie ma innych dzieci! - Mówił szybki i nerwowo. Starałem się stać prosto i nie uciec. Średnio mi to wychodziło.
- Chyba, że jest ktoś o kim nie wiecie..?
- Zarzucasz mi .. - zamilkł w połowie. Wyglądał jakby sobie coś przypomniał, jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę. - Synu, musisz kogoś znaleźć.
Oczami Jack'a
Żolnierze ciągle wchodzili i wychodzili z ładowni. Przynosili kolejne pudła broni. Thalia z przerażeniem patrzyła na całą sytuację. Ze względów bezpieczeństwa była przywiązana do krzesła.
- Jesteś z siebie dumna? Zdradziłaś przyjaciół, ojca, żeby mi pomóc. - Usiadłem obok niej i spojrzałem w jej oczy. Szalały tam pioruny, prawdziwy sztorm.
- Wiemy, że to nie ja wyniosłam to ze zbrojowni. Ja tylko pokazałam drogę, zaplanowałam wszystko - mówiła coraz ciszej, stopniowo pogrążając się w rozpaczy- pomogłam wrogom i przysięgłam, że będę walczyć po twojej stronie! - Prąd przeszył moje ciało, aż odskoczyłem.
- Zapomniałaś o tym, że przez ciebie oni idą do Hekate. Ona, w pełni nieświadoma, po nauczeniu Annabeth obsługiwania się swoim przeznaczeniem, wyśle ich tutaj. - Uśmiechnąłem się szeroko.
- Sam mi kazałeś to zrobić!
- W sumie tak, ale ktoś powiedział parę słów za dużo. Wiesz jak twoje nieposłuszeństwo skończy się dla wszystkich? - Uwielbiam szantażować ludzi!
- Zabijesz ich, jak tu przyjdą, prawda? - Zapytała smutno.
- Och nie, obiecałem ci, że tego nie zrobię. Poza tym nie mógłbym skrzywdzić Annabeth. Ale wiesz, oni mi się jeszcze przydadzą. - Pogłaskałem ją po czarnych włosach i wyszedłem.
- Jesmine, pilnuj jej. Ja muszę złożyć wizytę kuzynowi.
***
I co? Nadrobiłam chyba ostatni (krótki) rozdział? Chociaż trochę c'nie xd Bardzo fajnie pisało mi się perspektywę Nico, chyba będę to robić częściej xd
Powiem teraz to, co wszyscy: SZKOŁA, SZKOŁA i SZKOŁA ;ccc Komu to potrzebne xd Chociaż tak się cieszę, że spotkam moją kochaną klasę <3 Szykuje się najlepszy rok *.* Zakładam, że wy się nie cieszycie, prawda? :D
Komentujcie <3
Buziaczki ;*
Meggi