czwartek, 14 września 2017

Rozdział 39

Czy to zjawa? Duch? Halucynacje? Nie! To ja XD Ktoś się tego spodziewał? Bo ja na przykład nie XD

Oczami Percy’ego

            Poczułem niesamowitą ulgę, gdy zobaczyłem, co takiego zrobili Nico i Chloe. Podołali, wysłali Pana Czasu tam, gdzie na zawsze powinien zostać. Gdyby Hades wymyślił coś gorszego, jakieś miejsce, w którym dusze potępionych wręcz płonęły żywym ogniem oddałbym nerkę, aby umieścić tam Kronosa. Tartar wydawał mi się miejscem zdecydowanie zbyt łagodnym dla takiego potwora.
            Chwilowa ulga przerodziła się w jęk bólu. Z początku nie wiedziałem, że jęk należał do mnie. Słyszałem go, jakby z boku, jakbym patrzył na osobę cierpiącą, a nie dam doświadczał bólu. Jack, który stał niecałe pięć metrów ode mnie nie mógł powstrzymać najpodlejszego uśmiechu, jaki miałem nieprzyjemność ujrzeć na oczy.
              - Zatruta strzała – wsadził ręce do kieszeni. – Ups.
            Adrenalina działała cuda. Gdyby nie ona zwijałbym się z bólu już dawno i choć z całych sił starałem się nie krzyczeć nadszedł moment, że po prostu nie umiałem inaczej.
             - Percy, nie! – Prawdopodobnie był to głos Annabeth, lecz, co przerażało mnie najbardziej, nie mogłem stwierdzić tego całkowicie.
            Miałem chwilowe poczucie, że wygrywamy. Że Kronos został pokonany, więc cała wojna się zakończy, nikt więcej nie ucierpi. W całym tym szaleństwie najbardziej bolał mnie rozlew krwi niewinnych, najmłodszych z obozu. Pomimo białych strażników wezwanych przez Ann niektórym śmiercią nie dało się zapobiec.
            Słowa przepowiedni nie były sprecyzowane, a co za tym szło, mój los nie był przesądzony. Z tarczą? Na tarczy? Do domu wkroczy. Ciągle miałem szansę na walkę, ocalenie, pokonanie Jack’a.
Bo dopóki on żył, żyła też cała armia Kronosa. Osłabiona – to fakt. Bez lidera i największego przywódcy byli dziesięć razy słabsi, ale Jack miał moce, jego oczy wręcz błyszczały od nadmiaru energii. Chciał ją spożytkować w możliwie najgorszy sposób.
- Czuję, jak jego aura słabnie – damski głos zdawał się zaledwie szeptem.
Potrzebowałem wody. Nektaru. Ambrozji.
Pomocy.
- Słyszałem, że woda cię uzdrawia – Jack pojawił się tuż przede mną. Nie zdążyłem odnotować nawet faktu, że ruszył się z miejsca. – Szkoda, że wyparowała jakąś minutę temu. Życzę powodzenia w doczołganiu się do jeziora.
Kopniakiem w żebra pogrzebał moje szanse na ruszenie się choćby o centymetr.
Chciałbym się poszczycić, że w ostatnich chwilach egzystencji zachowałem choćby odrobinę godności. Podniosłem się, splunąłem wrogowi w twarz, a później padłem z twarzą zwróconą w stronę Olimpu. Cóż. Prawda była zgoła inna. Trucizna spętała moje myśli. Zawładnęła każdym mięśniem. Czułem, jak przedzierała się wprost do serca, aby wreszcie zatrzymać jego bicie.

Oczami Annabeth

Byłam zmęczona i osłabiona. Ziemia ciągnęła mnie ku sobie, abym położyła się chociaż na moment i odpoczęła. Wykorzystywałam całą energię na trzymanie w ryzach upiornych żołnierzy, raz po raz odpierałam atak wroga, ale dopiero widok Percy’ego wijącego się z bólu u stóp Jack’a odebrał mi chęci do życia.
Nie umiałam się przyznać sama przed sobą do najstraszniejszej rzeczy. Wiedziałam, że tak będzie. Złączenie kamieni dało mi moc wyczuwania, gdy nić czyjegoś życia zaczyna się urywać. Nić Percy’ego już od jakiegoś czasu wyraźnie się nadwyrężała, aby teraz dać się całkowicie rozerwać.
Mimo wszystko nie byłam na to gotowa. Nie on, nie mój Glonomóżdżek. Nie dzisiaj, nie tutaj, nie tak.
Mogłam wymienić milion powodów, dla których Hades powinien zostawić go przy życiu. I to dało mi niezłego kopa do działania.
- Ty! – wrzasnęłam w kierunku Jack’a.
Stworzył wokół siebie  i Percy’ego dziwne pole, którego pozostali herosi nie mogli przekroczyć. Chcieli biec na pomoc przyjacielowi, lecz nie mieli takiej możliwości. Oni nie. Ja tak. Byle palant nie powstrzyma mnie przed ochroną człowieka, któremu oddałam własne serce.
Chwilowe zagubienie armii wroga po stracie lidera znikało. Dostrzegli tryumfującego Jack’a, a to wystarczyło im za zachętę do dalszego mordu. Thalia widząc, że nie na wiele zda się przy Jack’u ruszyła do dalszej walki. Siekała przeciwników jak mistrzyni.
Nico wraz z Chloe mieli natomiast plan.
- W połowie jest już po drugiej stronie – powiedział Nico łapiąc moje spojrzenie. – Możemy go powstrzymywać, ale nie za długo. Większość siły wykorzystaliśmy na wysłanie Kronosa do Tartaru.
Chloe zachwiała się na nogach potwierdzając jego słowa. Z nosa leciała jej krew, ale zbytnio się tym nie przejmowała.
- Rozumiem. Kupcie mi tyle czasu, ile będziecie w stanie – zacisnęłam ręce na sztylecie.
- Annabeth, kochanie – Jack zmrużył oczy widząc, co zamierzałam. – Nie jesteś w stanie nic tu zdziałać. To moja wojna. I to ja wygram, nie widzisz tego? Nie potrzebuję Kronosa. Percy to urodzony przywódca, każdy w tym cholernym obozie chce być taki jak on, biorą go za wzór. Jak myślisz, co się stanie z zapałem twoich małych żołnierzyków, gdy ich autorytet zginie na ich oczach jak zwykły śmieć, co?
Bawiła go ta sytuacja. Napawał się rychłym zwycięstwem, a patrzenie na moją wściekłość i bezradność była niczym miód na jego serce. O ile w ogóle je miał.
Gdy obozowicze dowiedzą się o śmierci Percy’ego rozpęta się panika. To on ich zawsze prowadził do walki, stał na czele, uczył walczyć i zwyciężać. Gdy umrze najsilniejszy wszyscy innie stracą sens walki, stwierdzą, że i tak są już straceni.
Ale on jeszcze nie umarł. Wciąż żył, a Nico i Chloe dokładali wszelkich starań, aby ten stan rzeczy utrzymać.
- Wyzywam cię na pojedynek, Jack. Na śmierć i życie. Jeśli wygrasz poddamy się, wszyscy. Jeśli ja wygram twoje wojska wycofają się i nigdy więcej nie wrócą. Na czas pojedynku obie armie zawieszą broń.
Biali i czarni wojownicy zatrzymali się jak na zawołanie. Obrócili spojrzenia wprost na mnie. Jack uniósł brew wyraźnie rozbawiony i zadowolony moim pomysłem.
- Podnoszę rękawicę, Annabeth Chase. Ale Percy zostanie na neutralnym gruncie. Nie dotknie go żadna armia, do czasu zwycięstwa. Przyjmujesz warunek?
Jeśli przyjmę Percy nie otrzyma pomocy. Walka będzie musiała toczyć się szybko, nie mogłam sobie pozwolić na błąd. Nie, gdy w grę wchodziło jego życie. I nie mogę nie przyjąć tego warunku. Chciałam najmniej krwawego rozwiązania, obozowicze dość się wycierpieli.

- Przyjmuję.


***
No dzień dobry wszystkim. Przybywam z rozdziałem 39! 1,5 roku nieobecności, wow. Szmat czasu. Pofolgowałam sobie, nie ma co. Ale jak już wena wróciła, przybył nieoczekiwany zapał i chęci to musiałam to wykorzystać! Ta historia jeszcze będzie miała swój koniec, zobaczycie :) Ja wierzę w to mocno!
Przy okazji (bo właśnie to wydarzenie pchnęło mnie do napisania tego rozdziału). Byłam dzisiaj w Jaśle na rozstrzygnięciu konkursu literackiego. Może ktoś z was też był? Albo brał udział? Nawet jeśli nie to bardzo serdecznie zachęcam, słyszałam, że następna edycja ma ruszyć lada chwila :)
+ wiem, na wattpadzie też sobie folguję jak jakaś pierdoła. Pojawiam się i znikam, ale głównie to znikam. Miałam nadrobić rozdziały i co? Lipa. Przepraszam, naprawdę. Nie mam się już jak tłumaczyć, ale wszystkie wasze komentarze czytam, gwiazdki i dodania do list widzę i doceniam. Nigdy nie wiecie i w sumie ja też nie wiem, która taka gwiazdka lub komentarz pcha mnie do napisania czegoś ;) Chyba potrzebuję jakiegoś silnego bodźca, bo inaczej to jakaś porażka ze mną XD To chyba tyle.
xoxo ;*
Meggi

środa, 21 września 2016

OGŁOSZENIA PARAFIALNE

Witajcie kochani!
Mądry człowiek powiedział mi, że nieżycie nie jest fajne, więc nie nie żyję XD
Dzisiaj rano mnie oświeciło, dosłownie. I pod wpływem tego oświecenia postanowiłam zabrać się za poprawę wszystkich rozdziałów i wrzucenie ich na wattpada. Ta historia przestała podobać mi się już jakiś czas temu, wszystko poszło nie tak, jak chciałam, jednym słowem dramat xD
Nie wiem, jak bardzo zmieni się historia, ale mam nadzieję na zmianę pewnych wątków... Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Wydaje mi się też, że mój styl pisania trochę się zmienił (chyba na lepsze, ale nie mnie to oceniać), gdyż po przeczytaniu prologu i zabraniu się za jego poprawę czułam się zażenowana jego poziomem ;__;
Podsumowując: zapraszam wszystkich chętnych na wattpada do śledzenia historii naszych herosów, liczę, że uda mi się ponownie was zaciekawić oraz, że wreszcie dobrniemy do końca ;) Opowiadanie znajdziecie pod tym samym tytułem, prolog już się pojawił. Tutaj daję linka: KLIK
Dziękuję również za prawie 100 tys wyświetleń <3 Jesteście wspaniali, macie ode mnie wielkie buziaki :*
xoxo ;*

Meggi

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 38

Dzień dobry, cześć i czołem :) Podziękujcie Vittori, której dzisiejsze słowa zadziałały jak kubeł zimnej wody. I już minutę po ich przeczytaniu byłam w trakcie pisania rozdziału. Chyba właśnie takiego kopa potrzebowałam.
Miłego czytania ^^



Oczami Percy'ego

                   Obrazy walki szybko przelatywały mi przed oczami. Co chwila ktoś wydawał z siebie rozmaite, dziwne odgłosy, które miały pomóc pokonać nieprzyjaciela. Ale ten odgłos, z pozoru cichy i delikatny, zatrzymał na chwilę czas. Ostatnie tchnienie życia Nicole było początkiem końca tej wojny.
- Nie! - wrzasnąłem zdzierając sobie gardło. Widziałęm całą tę scenę. Nico opadającego z hukiem na ziemię, Thalię próbującą podnieść się po potężnym uderzeniu, pioruny ciskane w stronę Kronosa oraz Nicole. Tak bardzo chciała odpokutować swoje winy, że postanowiła zaatakować. Zapłaciła za to własnym życiem. - Ty! - zwróciłem swój gniew w stronę Kronosa. Byłem pewien, że wszysto dzieje się w zwolnionym tempie.
- Do mnie mówisz nędzny herosku? - zaśmiał się złowieszczo ukazując rzędy nadpsutych zębów. Obrócił się od Nicole, jakby nic nie znaczyła, jakby była marnym pyłkiem.
- Tak, do ciebie chory potworze. Zabiłeś ją! - krzyczałem rzucając się na tytana. Powiem to od razu, niewiele wtedy myślałem. Plan rodził się w mojej głowie na bieżąco. Orkan lśnił w mojej dłoni gotowy by zadać cios. Kronos pozbawiony był swojej jedynej broni, a Annabeth postarała się by teren w okół nas był oczyszczony z innych chcących mojej śmierci. Zakapturzone postaci robiły, co w ich mocy, aby nas chronić. Jestem pewien, że to wszystko trwało może pięć sekund, ale zdążyłem przez ten czas obmyślić przynajmniej dziesięć scenariuszy na to, co może się wydarzyć. Wybrałem opcję numer dwa.
                    Z prawej strony klatki piersiowej tytana pozostała dziura po strzale Nicole. O dziwo, i dziękuję za to bogom, nie leczyła się. To była moja szansa. Musiałem precyzyjnie wymierzyć cios, miałem tylko jedną szansę. Jeśli nie udałoby mi się jej wykorzystać, mogłem spokojnie sam wykopać sobie grób i się w nim położyć. Natarłem z całej siły krzycząc, jak mi się wydawało "zgiiiń', ale równie dobrze mogło to być "zgiiinę".
                     Teraz wydarzenia nabrały tempa. Jednym zgrabnym ruchem wbiłem miecz w ranę Kronosa słysząc jego zapierający dech w piersiach wrzask. Ślina z jego wielkiej paszczy wylądowała na mojej zbroi. W innych okloicznościach może bym się tym przejął. Teraz byłem zbyt zajęty swoim wrzaskiem, który stworzył jedność z poprzednim i niósł się echem, aż po krańce lasu. Sterczący w ranie Kronosa Orkan nagrzał się do granic możliwości parząc moją dłoń. Nie miałem wyjścia, musiałem go puścić. Jednocześnie poczułem piekący ból w lewym udzie. Poprawka: przeraźliwie piekący ból. Spostrzegłem wystającą strzałę z mojej nogi. Pierwsze, co pomyślałem, i wcale nie jestem z tego dumny, to "wcześniej jej tam nie było". Dopiero po chwili dotarło do mnie, że zostałem postrzelony.
                    Kronos próbował wyciągnąć miecz z klatki piersiowej, ale jego ciepło skutecznie mu to uniemożliwiało. Ranił się jeszcze bardziej próbując walczyć o życie. Kątem oka dostrzegłem, że Chloe pomaga ponieść się ledwo dyszącemu bratu. U mojego boku błyskawicznie pojawiła się Thalia w pełnej gotowości do dalszej walki.

Oczami Nico

                     Chloe pomogła mi wstać. Szybko rozejrzałem się po polu bitwy, aby mieć pełne rozeznanie w sytuacji. Jednak to, co ujrzałem przeszło moje najśmielsze oczekiwnia. Widziałem konającego Kronosa. Dyszał ciężko próbując pozbyć się wystającego z jego klatki piersiowej miecza. Wiedziałem, że teraz mamy szansę.
- Chloe, nadeszła nasza kolej – podniosłem swój miecz, stanąłem pewniej na nogach oraz wziąłem głęboki oddech licząc na wsparcie ojca.
- O czym ty mówisz? - Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Kronos umiera. Jest tytanem, więc w jego wypadku śmierć wygląda inaczej. Jesteśmy dziećmi Hadesa. Musimy skupić swoją moc, aby trafił do Tartaru. Dzięki temu nie będzie mógł tak łatwo wrócić z powrotem. - Słowa leciały ze mnie jak z karabinu. Wcześniej nie miałem pojęcia o swojej roli w tej wojnie, ani o roli Chloe. Dopiero widząc duszę Kronosa wijącą się między światami zrozumiałem, co musmiy zrobić.
                 Pociągnąłem Chloe za rękę. Była w szoku, bała się. Czułem to doskonale. Rzuciłem w jej kierunku pokrzepiające spojrzenie. Odwzajemniła się bladym uśmiechem.
- Ja nie wiem, co robić – powiedziała łamiącym się głosem.
- Musisz skupić całą swoją moc na jednym punkcie. Na Kronosie. - próbowałem przypomnieć sobie uczucie towarzyszące mi przy korzystaniu z mocy. - Oczyść myśli, uspokój się i myśl tylko o nim. Będzie dobrze – ostatnie zdanie wypowiedziałem raczej sam do siebie.
                Chwilę później znaleźliśmy się przy Percy'm. Był ranny. Z jego nogi niebezpiecznie szybko sączyła się krew. Thalia pomagała mu wstać jednocześnie starając się zabić dwóch nieprzyjaciół, którzy przedarli się przez zabezpieczenia Annabeth. Napotkałem wzrok Thalii. Wyrażenie "spiorunowała mnie wzrokiem" w jej przypadku nabiera zupełnie innego znaczenia.
- Teraz Chloe. Uda nam się – ścisnąłem jej dłoń. Podeszliśmy do Kronosa, opadał z sił, nie był już nawet zdolny do walki. Nawet w ostatnich chwilach życia uśmiechał się z pogardą i wyższością.                        Uklękliśmy dotykając dłońmi gruntu. Zamknąłem oczy. Myślałem tylko o tym, jak bardzo nienawidzę tego typa i jak bardzo pragnę by już nigdy nie wydostał się z Tartaru. Poczułem, że myśli Chloe są identyczne. Nasza moc spływała na Pana Czasu w błyskawicznym tempie. Pochłanialiśmy jego duszę. Ale nie tak dosłownie. Staliśmy się przewodnikami w doprowadzeniu jej do Tartaru. Byłem tak skupiony, że ledwo dochodziły do mnie jego krzyki i zawodzenie. Chwilę później ucichły całkowicie. W głowie usłyszałem słowa ojca ''dobra robota synu, resztę zostaw mnie".
Otworzyłem oczy.
- Nico, udało nam się – Chloe rzuciła mi się na szyję z radości.
- Nie cieszcie się zbyt szybko – perlisty śmiech sprawił, że odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.

             Przed nami zmaterializował się Jack.

***
A więc witajcie. Po dłuuuuuugiej przerwie. Wiem, wiem. Nie bijcie mnie >.<  Żyję, może to kogoś zaskoczy, ale żyję 
Nie mam żadnego wytłumaczenia dla mojej nieobecności. Chyba po prostu się pogubiłam i potrzebowałam przerwy, żeby ... sama nie wiem, co. Odetchnąć? Pozbierać myśli? Naprawdę nie wiem. 
Muszę wrócić do czytania Waszych blogów, bo straaasznie dużo mnie ominęło! Błagam wpiszcie w komentarzu linki do waszych blogów (jak czyściłam historię przeglądarki to się wszystkie zapisy usunęły i mi się po prostu linki blogów pogubiły xdd Mózg informatyczny xd) Obiecuję, że odwiedzę wszystkie blogi i nadrobię :D
Cieszę się pisząc tego posta * pożera Kinderki i zaciesza mordkę* 
I błagam nie krzyczcie na mnie xddd
To tyle ^^
xoxo ;*

czwartek, 29 października 2015

Rozdział 37

Wiem, co mówiłam i nie będziesz mi tu kłamczyć, więc masz zacną dedykację Piotrze.
A do wszystkich innych kochanych czytelników - wyjątkowo i niespodziewanie rozdział pojawia się dzisiaj, jako maaaalutkaa rekompensata za to, co było, a raczej czego nie było ;D
I sorki Nessi za brak wykorzystania twojej wersji losów Nicole xd

Oczami Thalii

              Biegnąc w stronę dzikich bestii walczących w oddziałach samego Kronosa czułam lekki niepokój. Bo strachem nazwać tego nie mogłam. Miałam ochotę rozerwać ich na strzępy i wdeptać w ziemię ich bezwartościowe szczątki. Nico, który mimo drobnej postury, dotrzymywał mi kroku prawdopodobnie wyglądał teraz odważniej niż ja.  I to naprawdę nie dlatego, że się bałam. Wewnętrznie czułam, że wydarzy się coś okropnego. Coś tak strasznego, że zapłacze sam Pan Niebios. Wiedziałam, że powinnam biec dalej. Powinnam znaleźć się blisko tytana jak najszybciej – coś aż ciągnęło mnie w jego stronę.
             Przeznaczenie?
             Cięłam mieczem każdego, kto tylko śmiał pojawić się przed moim obliczem. Wymachiwałam Egidą na prawo i lewo, a o dziwo były to przemyślane uderzenia. Złość rozpierała mnie od środka. Czułam jak wewnętrzny ogień pali mi gardło. Minęły sekundy, gdy zatrzymałam się przy rydwanie Kronosa.
            Ale to jeszcze nie był szczyt mojego gniewu.
            Mój ogień zapłonął jeszcze bardziej w momencie, gdy zobaczyłam Nicole dobiegającą do tytana. Może inaczej. Wbiegającą na niego. Bez strategii, bez ładu i składu.
- Inteligentna dziewczyna – wymruczałam sarkastycznie pod nosem. – Nieee! Zdążyłam jedynie wykrzyknąć to jednosylabowe słowo, a córka Apolla (Pana ze Słoneczga xd) odbiła się od potężnego konara i upadła nieprzytomnie na zimną glebę. Przed tym feralnym zdarzeniem udało jej się ranić ojca bogów w prawy bok.
- Głupia heroska. Zachciało jej się być bohaterką – śmiech Kronosa poniósł się echem po atakowanym obozie. Spojrzał wprost na mnie. Dostrzegłam w jego oczach rozbawienie, a zaraz za nim najpodlejsze, najokropniejsze, najstraszniejsze, co w życiu ujrzałam. Śmierć niewinnych osób. Błyszczała w tych przesiąkniętych złem źrenicach przyszłość. Czułam to wyraźnie.
Jednak postanowiłam trzymać się jednego – mogę być kowalem własnego losu. Nie pozwolę, by ktoś z góry wiedział jak potoczy się moje życie. Już nigdy więcej.
- Zróbmy to razem – usłyszałam, zachrypnięty od wykrzykiwania ciętych ripost umierającym przeciwnikom, głos Nico. – Czuję wystarczająco dużo śmierci wokół. Wystarczy tego – dodał pewniej. Uniósł miecz wysoko w górę, rzucił mi ostatnie spojrzenie za nim ruszył po czym gnał na Kronosa. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zaimponował mi. I to nie pierwszy raz. Momentalnie rzuciłam się za nim z głośnym „Gińńńń potworzeee”.

Oczami Nicole

Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Powoli podniosłam się z ziemi. Moje obolałe mięśnie głośno protestowały. Czułam jak ciało regeneruje się, zbiera siły do kolejnego ataku.
Tak bardzo chciałam odpokutować swoje wszystkie winy.
Kolejna łza.
Bez wahania stanęłam na nogi. Walka przeniosła się jakieś pięćset metrów ode mnie, a mimo to ciągle słyszałam odgłosy uderzających o siebie mieczy. Gdzieniegdzie pojawiały się białe oraz czarne zjawy, by zbierać żniwo w imieniu śmierci. Nie zastanawiając się zbyt długo chwyciłam w zimne, zdrętwiałe palce najlepszą broń świata – łuk. Zręcznym ruchem wyciągnęłam strzałę, naciągnęłam cięciwę i przy wydechu ciepłego powietrza puściłam. Wiedziałam, że trafię. Apollo był dzisiaj po mojej stronie, więc chciałam wykorzystać ten fakt jak najlepiej.
- Co to za… - jeden ze sługusów Kronosa spojrzał w moją stronę. Strzała ugodziła go w udo, lecz po chwili zamienił się w kupkę nic nie wartego pyłu. Mój kołczan zaczął świecić na złoty kolor. Kolor samego boga muzyki.
- Jeszcze zobaczycie, na co mnie stać – powiedziałam z dumną sama do siebie, czując ciepło w całym ciele. Pod wpływem adrenaliny krew płynęła z prędkością formuły 1.
Szłam pewnym krokiem w serce walki. Wzrok skupiłam na tytanie i walczących z nim herosom. Dzisiaj byłam równie dzielna jak oni.  Świst latających strzał dochodził do uszu przeciwników. I nie było temu końca.
- Och, co za niespodzianka – krzyknął w moją stronę Kronos łapiąc w tym samym czasie Nico za kark.
- Puść go. W tej chwili – wrzasnęłam. Wyszło to jednak mniej przekonująco niż myślałam.
Kronos kiwnął palcem, co pewnie miało oznaczać groźbę. Syn Hadesa szarpał się z mocarną ręką ojca bogów zarzucając ciałem to w prawo, to w lewo. Miecz wypadł mu z ręki tworząc ciemną plamę na zielonkawej trawie. Thalia resztką sił próbowała zadać cios tytanowi, lecz każdy jej atak był odpierany z nadzwyczajną łatwością. Błyskawice targały zachmurzone niebo strasząc każdego, kto znalazł się w ich zasięgu. W oczach córki Zeusa widniał podobny obraz.
- Nie będę powtarzać – tym razem ton mojego głosu zaskoczył wroga. Ścisnął krtań Nico jeszcze mocniej by po chwili rzucić jego bezwładnym ciałem o ziemię. To był kres mojej cierpliwości i zarazem apogeum gniewu. Chwyciłam odpowiednią strzałę, ponownie napięłam cięciwę i zaufałam bogom. Kronos w tej samej chwili rzucił sierpem w moją stronę. Głupi pozbywa się swojej broni – pomyślałam.
I właśnie w tej chwili dotarło do mnie, co za chwilę się wydarzy.
Grot wbił się prawą stronę klatki piersiowej tytana. Dla zwykłego śmiertelnika znaczyłoby to koniec życia. Bałam się, że w tym wypadku mogłam chybić. Drugą rzeczą, którą zrozumiałam jest przeraźliwy ból wywołany sierpem wbitym w sam środek mojej przepony.
- Tak, córko Apollina. To czyste złoto – uśmiechnął się szyderczo, wyciągając strzałę ze swojego ciała.
Łzy polały się po moich rozgrzanych policzkach. Sama nie wiem czy to były łzy szczęścia, a raczej ulgi, czy rozpaczy.

Ostatnia porcja powietrza wydostała się z moich płuc.

***
Niestety nie dorzucę tu radnomowego gifa z randomowym kotem. Pozdro Antoni xddd
Taki oto rozdział udało mi się napisać w pocie czoła (yhmmm xd). I nie umiem nic na kartkówkę z geografii. Poniekąd to smutne >.<
Z mojej strony to chyba tyle. (Taka duma z rozdziału ;__;)
Zapraszam do komentowania ;3
xoxo ;*
Meggi


środa, 28 października 2015

LBA ^^

Dawno tego nie robiłam :D
Zostałam nominowana do LBA przez Nessi (córkę Pana ze Słoneczga - bardzo mi się to podoba xd) oraz Vittorie di Angelo :>

Zaczynajmy.

Pytania Nessi:
1. Kim chciałaś być w dzieciństwie?
Weterynarzem. Zawsze <3 Dopóki nie zaczęła się chemia i fizyka [*]

2. Ulubione zaklęcie z HP?
Bombarda Maxima xdd

3. Umiesz grać na jakimś instrumencie?
Na flecie *.* Takie zdolne dziecko :D

4. Twoje hobby?
Siatkówka <3 Omnomnomnom xd

5. Ulubione parringi?
Julia+Warner, Nessi+Nico (xd), Percy+Annabeth, Ally+Carter, Aria+Ezra i w sumie to tyle przychodzi mi do głowy xd

6. Książka czy film?
Trudne. Zależy jaka książka i jaki film xd Czasem nie chce mi się czytać, więc wolę obejrzeć film, ale z drugiej strony to kocham książki ;>

7. Lubisz spędzać czas na dworze?
Średnio. W lecie to bardzo, ale przy takiej pogodzie nie lubię. Tak mam, że strasznie marznę xd

8. Twoje ulubione gry komputerowe?
Nie gram w gry komputerowe xd Ale kiedyś miałam Różową panterę i kochałam too <3

9. Ulubiony owoc?
Arbuz <3333

10. Masz zwierzę?
Nie jedno xd 4 psy i 7 kotów. Pozdro ;__;

11. Ulubione miejsce w twoim domu?
Mój piękny i cieplutki pokój <3

Pytania Vicky:
1. Ulubiona herbata?
Ważne, żeby była ciepła xd Ale taka z syropem malinowym, miodem i cytryną jest najnajnajlepsza na świecie *.*

2. Lubisz kawę?
To już nie jest w kategorii "lubię". Ja i kawa to raczej uzależnienie <3

3. Gdzie najczęściej piszesz rozdział?
W swoim pokoju, siedząc na podłodze i trzymając laptopa na łóżku (owszem, teraz też xd)

4. Jaki jest twój ulubiony przedmiot w szkole?
BRAAAK

5. Ulubiony zespół/wykonawca?
George Ezra <3 Omnomnomnomnom :DDD

6. Ulubiony sklep?
Primark <33

7. Ile masz książek w biblioteczce?
*liczy* 26, ale niedługo będzie więcej ;>

8. Ulubiony kolor?
Fioletowy >.<

9. Ulubiony gatunek książek?
Fantasy ;* i przygodowe :)

10. W jakich fandomach jesteś?
PotterHead, PLLfamily, Demigods, Sherlockians, Cumberbitches i Lermaniac <3 Hahahah xd nazbierało się tego ;___;

11. LUBISZ PLACKI? xD
A kto nie lubi??!! Kocham placki! <3
****
To by było na tyle. 
Pozwólcie, że na razie nikogo nie nominuję. 
Rozdział będzie w piątek <3 Słowo herosa xd
xoxo ;*
Meggi

sobota, 24 października 2015

Rozdział 36

Długo wyczekiwany, jak dla mnie zbyt długo :) Tyle radości, że wreszcie mogę dodać ten rozdział :D

Oczami Percy’ego

           Kronos. Ten koleś chyba nie ma nic do roboty, skoro nie znudziło go jeszcze atakowanie świata.
- Hej! – z rozmyślań o tym, co w czasie wolnym robi tytan, który wcześniej został poćwiartowany przez swoje kochające dzieci, wyrwał mnie donośny głos Annabeth. – Musimy działać, Percy, zróbmy coś – wołała rozpaczliwie.
- Spójrz na nas! – krzyknąłem. – Co my możemy zrobić? Chyba jedynie opóźniać to, co ma się wydarzyć – łzy same pchały mi się do oczu. To takie męskie, wiem.
- Plan dobry, uwierz, że z wykonaniem będzie gorzej – sarkastyczny głosik Johna dobiegł do mnie z zza pleców. - Nadchodzi wsparcie, dzieciaki. Będzie zabawa. – uśmiechnął się do Annabeth. Zalała mnie fala gniewu. Co on niby sobie wyobraża? Nie jestem dzieciakiem!
- Czy masz na myśli to wsparcie, które właśnie wygrzebało się z ziemi? – zapytałem z nadzieją, że może tylko sobie wyobraziłem tę całą scenę powstania, a tak naprawdę to tylko Nico robi sobie z nas żarty w bardzo kiepskim momencie. Spojrzałem na niego. Wyglądał na tak samo zaskoczonego jak ja, więc to nie mógł być on. Cholera.
            Nie zdążyłem otrzymać odpowiedzi. Istoty w białych szatach zbliżyły się do nas. Za nimi stanęli ci w czarnych pelerynach. Z jednej strony można było wyczuć szczęście, z drugiej śmierć.
- Tak. Ja też to czuję – powiedział Nico śmiertelnie poważnie stając z mojej prawej strony. Wziął do ręki miecz, czym zwrócił uwagę zebranych postaci. Zaczęli uważnie przyglądać się dzierżonemu w jego ręce ostrzu.
- Uważaj, nie są zwolennikami Hadesa – John położył rękę na ramieniu Nico. – Schowaj go, dopóki nie będziesz walczył. Rozprasza ich.
Nico westchnął, lecz posłusznie włożył miecz do pochwy. Odwróciłem się chcąc sprawdzić, czy Kronos sieje zniszczenie. Ujrzałem obozowiczów dzielnie walczących z jego armią i Jack’a stojącego u boku tytana z sierpem. Mój gniew był jeszcze potężniejszy niż dotychczas.
- Bierzmy się do roboty, nasi przyjaciele giną. Nie ma czasu. Nie możemy myśleć, musimy działać – mój stanowczy głos otrzeźwił pozostałych. Annabeth spojrzała na mnie z troską. Wyminęła Johna wysuwając się na pierwszy plan.

Oczami Annabeth

            Wyszłam do przodu, aby przemówić do przybyłych. Wiedziałam, że to ja muszę ich pokierować. Czułam tę wewnętrzną siłę, chęć do działania i potrzebę do działania. Wtedy przypomniały mi się słowa przepowiedni W grobowcu złożeni z miłosnym przyrzeczeniem. Bałam się. Bałam się, że wiem o kogo może chodzić. I za żadne skarby świata nie chciałam do tego dopuścić.
-Ukuze silwe, isitha kumele wahlulwa!* - krzyknęłam z całych sił. Poczułam przypływ energii.
- Ngesikhathi lady yethu** - odpowiedzieli chórem.

            Zaczęło się.

            Niezliczona liczba naszych sprzymierzeńców biegła w kierunku wroga. Nie potrzebowali żadnej broni. Ci w bieli pilnowali, aby niewinna osoba nie została zabita. Czarne kaptury niszczyły wszystko na swojej drodze.
- Ruszajmy – usłyszałam głos Percy’ego.
- Co? Chcesz walczyć? Przecież oni dadzą sobie radę – powiedziałam. Mój ukochany popatrzył na mnie z uśmiechem. Podszedł, aby złożyć na moich ustach pocałunek. Gdy skończył miałam nieodparte wrażenie, że mogła to być nasza ostatnia wspólna chwila.
Ruszył do walki. Nasi przyjaciele pobiegli za nim. Kątem oka zauważyłam Thalię dołączającą do Nico.
- Oboje wiemy, jak skończy się ta historia – John złapał mnie za rękę, sprawiając, żebym na niego spojrzała.
- Przestań, to nie może mieć takiego końca. Nie dopóki żyję – wyrwałam się z jego uścisku biegnąc w stronę domku numer sześć. - Nie pozwolę na to, nie, nie, nie, nie - krzyczałam już sama do siebie. Zatrzymałam się dopiero, gdy wpadłam na Nicole.
-Nicole, co ty..- nie dane mi było dokończyć, gdyż córka Apolla gnała przed siebie z łzami w oczach, na policzkach i na koszulce.
Biegła prosto na Kronosa.

***
*Do walki, wróg musi zostać pokonany
**Za naszą panią.

Hej :>  Jejku, jakie to wspaniałe wrócić do was <3 Informuję, że powracam już tak na dobre. W skrócie wracam do żywych. Mam tyle do nadrobienia na innych blogach, widziałam już kilka nominacji do LBA. Tyle do komentowania :) 
I chyba nie umiem pisać długich rozdziałów xd Smutne. 
Hahaha xd Ale się cieszę <3
xoxo :*
Meggi


poniedziałek, 8 czerwca 2015

Jestem złym człowiekiem, wiem xd

Całkowiecie nie mam głowy do opowiadań o Percy'm. Bijcie. Tyle się dzieje, że ledwo ogarniam >.<
Za to nowy rozdział jest na moim drugim blogu Misja Cieni (to nie tak, że na jedno mam czas, a na drugie nie. Po prostu to miała być książka na początku, więc mam napisane już 6 rozdziałów i teraz tylko je dodaje xddd)

Chciałam się w tym poście podzielić z wami moją pracą napisaną na polski, jako dodatkowa praca (dostałam 5+ xdd), i z której jestem bardzo dumna ^^

Moja idealna kraina

Zacznijmy tę historię od pewnych formalności.
Cześć. Jestem Kinga. Za całkiem niedługi czas zostanę dumną szesnastolatką, choć dla niektórych jest to trochę przerażające. Ładne parę lat temu pomagałam tworzyć prawo i kształtować społeczeństwo na tej wyspie. Właściwie pomysł był mój, ale „powinniśmy dzielić się zasługami”. To był ten moment, kiedy rzuciłam szkołę i zostałam geniuszem.
Na początku nie było łatwo, ale ta kraina nie musiała długo czekać, żeby stać się idealna.
Skoro się już znamy, to czas, abyś się przekonał, że ta wyspa to istny raj.
Na początku był Chaos… Nie, to zupełnie inna historia. Więc na początku była zieleń. Niesamowicie soczysty zielony kolor otaczał wyspę ze wszystkich stron. Podejrzewam nawet, że od dołu również.  I nie było to tak dawno temu, jak widać, zostały miejsca nieprzesiąknięte nienawiścią. Później pojawiłam się tu ja i trochę (dosłownie troszeczkę) się pozmieniało. Spokojnie, zieleń została (w mniejszych ilościach, ale została). Wraz ze mną dostało się tutaj siedem innych osób. Oni nie rzucili szkoły. Mieli po prostu szczęście. Po rozmyślaniach, debatach i dwóch dosyć krótkich kłótniach postanowiliśmy działać. Od samego początku czuliśmy, że to miejsce różni się od naszego kraju. Nie mogliśmy pozwolić, żeby ktoś niegodny tak wspaniałej przestrzeni przybył tu i bezcześcił ten niepowtarzalny krajobraz. Nie chcieliśmy już nigdy więcej opuszczać raju, więc cel stał się bardzo wyrazisty. Nasza kraina. Lepsza niż wszystko, co do tej pory (o dziwo) funkcjonuje.
- Powinniśmy spisać jakieś zasady… jakiś kodeks – padł pierwszy godny uwagi pomysł od jednego z owych szczęściarzy.
- Stwórzmy Konstytucję! – Zaproponowałam dosyć dobitnie.
No i tak się zaczęło.
Wyspa dostała wdzięczną nazwę Ogygia. Liczyliśmy, że my również zostaniemy „skazani” na przyjmowanie sławnych herosów. Sławnymi ludźmi też byśmy nie pogardzili. Teraz to już trochę nieaktualne, wszyscy chcą tu mieszkać. Wpuszczeni zostają tylko wybrani. Oczywiście nie przez mieszkańców, byłoby trochę niesprawiedliwie. „Jego nie lubię, nie będzie tu mieszkał” – zapewne tak by się to skończyło. Ogygia ukazuje się ludziom o czystym sercu, chętnych do ulepszania swojej duchowej strony oraz potrzebującym pomocy.
Prawo bardzo dobrze tutaj funkcjonuje. Ludzie są chętni do jego przestrzegania. Twierdzą, że skoro dostali szansę mieszkania na tej wyspie, z dala od wszelkiego zła, powinni być wdzięczni losowi i nie mają żadnych przeciwwskazań do życia według pewnych zasad.
W miejscach, gdzie nie było drzew, powstały domy. Nie chcieliśmy naruszać fauny i flory tylko po to, aby się osiedlić. Po jakimś czasie zbudowaliśmy ogromne miasto, ze wspaniałym rynkiem i pięknym posągiem nimfy Kalipso. Żeby się nie obraziła, że zabraliśmy nazwę jej wyspy. Nie było wieżowców. Co najwyżej trzypiętrowe domki. Nie potrzebowaliśmy do tego pomocy dzisiejszej techniki. Mieszkańcy sami się zmobilizowali i po prostu budowali. Zasada była prosta: jeśli ty pomożesz komuś dzisiaj, jutro ten ktoś pomoże tobie.
Czego tu nie ma? Przemocy. Tym osobiście zajęłam się na samym początku. Nikt nie toleruje tutaj przejawów agresji czy niepohamowanej żądzy bycia lepszym od innych kosztem ich życia/zdrowia. Mówiąc szczerze, nigdy nie było choćby najmniejszego incydentu. Podejrzewam, że to przez tę aurę, którą Ogygia jest owiana. Ona jest magiczna. No, nie do końca magiczna… Potrafi wydobyć z ludzi dobro, które od zawsze mają w sobie, ale nie potrafią do niego dotrzeć. Powiedziałabym nawet, że w niektórych przypadkach to cud. Nie ma jeszcze tęsknoty. Mieszkańcy nie tęsknią, bo nie mają za czym ani za kim. Ci, których kochają, znajdują się tutaj. Nie opłakują zmarłych, gdyż nikt nie umiera. Ludzie odchodzą, lecz nie umierają. Jak to możliwe? Gdy stwierdzają, że na nich już czas, rozpływają się, tworząc mgiełkę w swoim ulubionym kolorze, i zamieszkują w sercach swoich najbliższych. Nie trzeba wtedy tęsknić. Wiadomo, że zawsze są z nami. Nie ma również nietolerancji. Nikt nie jest lepszy ze względu na kolor skóry czy poglądy. Mimo tych wszystkich różnic, jesteśmy jednakowi.  
Choroby. Czy są? Oczywiście, że są. Jednak na każdą chorobę jest lekarstwo. Właściwie to roślina. Ogygia, chcąc chronić mieszkańców, wytworzyła lecznicze rośliny, które pomogą wyzdrowieć nawet z choroby w innych krajach uważanej za śmiertelną.
A czego jest pełno? Uśmiechów. Miłości. Życzliwości. Radości z życia. Naprawdę! Oczywiście, nie cały czas. Od ciągłego pokazywania uśmiechu może rozboleć twarz. Ale tu chodzi o coś więcej. O taki wewnętrzny uśmiech, o wewnętrzną radość. Gdy ktoś w głębi duszy jest szczęśliwy, widać to nawet, jeśli usta nie są rozciągnięte. Jego oczy się śmieją. Ludzie na Ogygi są zadowoleni z życia, ze sposobu, w jaki funkcjonują. Wykonują pracę, o jakiej zawsze marzyli.  Nikt nie musi ich do niczego zmuszać, sami wychodzą z inicjatywą. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
                Pora roku jest jedna. Zawsze lato. Czasem pada, czasem jest tylko dziesięć stopni, ale to zawsze jest lato. Pogoda uwarunkowana jest humorem ludzi. Bywa jednak, że rośliny potrzebują deszczu. Wtedy Ogygia decyduje się na kilka dni ulew, nie patrząc na mieszkańców, którzy w większości cieszą się z takiego obrotu spraw. Słońce też bywa męczące.
                Dla mnie wyspa jest idealna. Nie zabrakło na niej miejsca dla ludzkich słabości, których nie da się wyeliminować. Podejrzewam, że gdyby zniknęły, nie byłoby tak cudownie. Gdybyś chciał tu zamieszkać, musisz pokazać, że jesteś tego godzien. Wydaje mi się, że jeśli zdołałeś to przeczytać… to zdecydowanie jesteś.

Ogygia już na ciebie czeka.

***
Jeszcze raz serdecznie zapraszam na mojego drugiego bloga i przepraszam za tak duże opóźnienie z rozdziałem ;cc
xoxo ;*
Meggi